czwartek, 26 lutego 2015

ROZDZIAŁ 26

Jego wzrok wywiercał bolącą dziurę na mojej twarzy. Czułam jego ból i smutek, które właśnie mu doskwierały. Emanował niepokojem, a w oczach szkliły się łzy, które lada moment płynęły po jego zaczerwienionych policzkach. W mojej głowie echem odbijały się jego słowa: „Mówiłaś, że nie odejdziesz. Obiecałaś mi.” Mogę go tak zostawić? W takim stanie, po tym czego się dzisiaj dowiedział? Może on tak jak ja nie jest w stanie tego wszystkiego pojąć? Myślę, że gdybym stąd wyszła, sięgnąłby… Jest tu dużo ostrych przedmiotów, którymi mógłby zadać sobie rany. Tego właśnie chcę? Aby okaleczał się przeze mnie? Oczywiście, że nie. Kocham go, a gdyby się zabił… Myślę, że poszłabym w jego ślady. Byle by przy nim być.
Zabrałam dłoń z klamki i podeszłam do niego. Szkło, metal, drewno. Wszystko co leżało na podłodze, trzeszczało z każdym krokiem. Nie czekając ani chwili dłużej, złączyłam nasze usta w pocałunku. Położyłam swoje dłonie na jego ramionach i splotłam je za szyją. Swoimi dużymi dłońmi podążył w dół pleców, ostatecznie zatrzymując się na pośladkach, aby mnie unieść i pozwolić, abym plotła się nogami wokół jego pasa. Podszedł do biurka i posadził mnie na blacie. Z początku muskał moje usta, ale po chwili pocałunki stały się wręcz desperackie. W moim podbrzuszu pożądanie rosło w zawrotnym tempie. Przeniósł dłonie na moje uda i podwinął materiał spódniczki, mając łatwiejszy dostęp do mojej bielizny, której po chwili pozbył się szybkim ruchem i rzucił na podłogę. Ponownie wrócił do moich ust, a ja położyłam dłonie na jego obojczykach i powoli sunęłam w dół po cienkim materiale, czując wszystkie jego mięśnie, które spinały się z każdym, nawet najmniejszym ruchem. Rozpięłam guziki jego spodni, by chwilę później zsunąć je z bioder. Palcami przejechałam po twardej erekcji, okrytej jednie cienkim materiałem bokserek, a on wciągnął powietrze. Przerwał pocałunek i zsunął bokserki uwalniając gotowego penisa i pociągnął mnie za nogi, rozszerzając je przy tym na tyle ile mu pozwalały, w efekcie czego siedziałam na samej krawędzi biurka. Położył dłonie na moich biodrach i przysunął się tak, że czułam jego główkę przy swoim wejściu.
- Dlaczego to zrobiłeś? – Zapytałam wplątując palce w jego loki.
- Nie teraz. – Odparł i powoli wsunął się we mnie, tłumiąc mój jęk soczystym pocałunkiem.
Przytuliłam go do siebie jeszcze mocniej, zaciągając się jego wspaniałym zapachem. Poruszał rytmicznie biodrami, wchodząc we mnie coraz głębiej.
- Marcel! – Krzyknęłam gdy uderzył w mój najczulszy punkt, mierząc się jednocześnie z falą ogromnej przyjemności.  – O mój boże. – Wydyszałam.
Po kilku ruchach doszedł również on, drżąc i wlewając we mnie swoje nasienie. Gdy ochłonął, uniósł mnie z blatu zmuszając abym oplotła się nogami wokół jego pasa. Objęłam go i zmęczona położyłam głowę na jego ramieniu. Po cichu otworzył drzwi i poszedł do niegdyś mojego pokoju, kładąc mnie na łóżku. Wyszedł ze mnie, na co lekko się skrzywiłam.
- Zaraz przyjdę. – Wyszeptał i pocałował mnie w czoło.
- Wróć do mnie za chwilę, a nie za 4 godziny. – Wymamrotałam.
Uśmiechnął się do mnie przepraszająco i wyszedł z pokoju. Powieki miałam coraz cięższe, ale robiłam wszystko żeby nie zasnąć, aż do powrotu chłopaka. Na szczęście po kilku minutach wrócił.
- Ten widok jest kuszący. – Wymruczał a ja zdałam sobie sprawę, że spódniczka podwinięta była nad same biodra. Próbowałam ją obciągnąć, ale bez skutku.
- Ktoś tu jest bardzo zmęczony. - Zaśmiał się chłopak. - Pomogę ci.
Położyłam ręce w wzdłuż ciała, nie mając siły nawet mu podziękować. Byłam wyczerpana zarówno wszystkimi informacjami, jak i czterema orgazmami, które dzisiaj przeżyłam. Marcel usiadł na łóżku i unosząc moje biodra, wygładził materiał na moim ciele. Położył się obok mnie, przyciągnął do swojego ciepłego torsu i przykrył kołdrą.
- Powiesz mi? – Zapytałam, obracając się w jego objęciach.
- Jesteś zmęczona. Śpij.
- Nie. – Odparłam stanowczo.
Westchnął zrezygnowany i odgarnął swoje włosy.
- Mój ojciec też ma na imię Harry. Zmieniłem imię, bo chciałem mieć z nim jak najmniej wspólnego. Nienawidzę go. - Czułam jak cały się spina, a dłonie zaciska w pięści. - Myślę, że gdybym go zobaczył, zabiłbym go gołymi rękoma. Za to co zrobił mamie, Gemmie i mi. Ten bydlak nie powinien żyć. Jebany skurwiel... – Uciszyłam go kładąc palec na jego nabrzmiałych ustach.
- A ten wiek? Nie zdałeś?
- Szczerze to nie miałem kiedy nie zdać, bo rzadko chodziłem do szkoły. – Zaśmiał się smutno. – Sam nie wiem. Jakoś tak wyszło. – Wzruszył ramionami. – Przepraszam. – Wyszeptał. – I dziękuję, że zostałaś.
Pocałowałam go, a on odwzajemnił pocałunek.
- Jak twoja ręka? – Całkowicie o niej zapomniałam.
Uniósł ją sam ciekawy jak to wygląda. Materiał był przesiąknięty, ale na szczęście krwawienie ustało.
Podniosłam się, odkrywając nas aby mieć lepszy dostęp do rany i powoli odsłoniłam szramę.
- Masz jakąś apteczkę?
- W łazience. – Odparł.
Wstałam z łóżka i poszłam do toalety. Po znalezieniu czerwonego pudełka, wróciłam do chłopaka i zapaliłam lampkę nocną. Usiadłam na nim w rozkroku. Położyłam na kolanach mały ręcznik i polałam ranę wodą utlenioną. Trochę się pieniło, ale nie było aż tak źle. Marcel skrzywił się z bólu. Po chwili powtórzyłam czynność.
- Długo będziesz mnie jeszcze torturować? – Wyszeptał.
- Jeśli będziesz się jeszcze bardziej wiercić to tak. - Odparłam, a on westchnął bezradnie.
Przetarłam ranę sucha gazą i obwinęłam bandażem, ostatecznie związując końce na pęczek. Położyłam apteczkę na szafce i po zgaszeniu światła wtuliłam się w Marcela, plącząc nasze nogi i odpływając w głęboki sen.

*Kilka dni później*

Po zrobieniu mocnego makijażu oczu, nałożyłam warstwę różowego błyszczyku na usta i wyszłam z łazienki. Marcel stał przed lustrem i próbował zawiązać krawat. Gdy jego wzrok spotkał się z moim w lustrze, irytacja w jego oczach zmieniła się na podziw i pożądanie. Odwrócił się i wolnym, seksownym krokiem podszedł do mnie.
- Wyglądasz… Nieziemsko. – Położył dłonie na moich biodrach i spojrzał na mnie z góry. Pomimo wysokich szpilek nadal przewyższał mnie wzrostem. – A ten dekolt… - Jęknął. - Rezerwuję sobie z tobą pierwszy taniec. - Wymruczał.
Pochylił się, łaskocząc mnie swoimi włosami i złożył pocałunek pomiędzy moimi piersiami. Miałam na sobie czarną sukienkę sięgającą przed połowę uda i z dekoltem w kształcie litery V kończącym się na linii pod piersiami. – Pięknie pachniesz. – Dokończył zaciągając się moim zapachem, a ja zachichotałam.
Podniósł swoją twarz na wysokość mojej i złożył na moich ustach krótki pocałunek.
- Pomożesz mi z krawatem? Męczę się od 5 minut. – Westchnął zrezygnowany.
Sięgnęłam do jego szyi i kilkoma ruchami zawiązałam krawat, dociągając go do kołnierzyka.
- Dziękuję. – Odparł i ponownie musnął moje usta. – Gotowa?
- Tak. Jeszcze tylko płaszcz i możemy iść. – Uśmiechnęłam się.
Zajrzałam do szafy i zdjęłam z wieszaka okrycie, od razu je na siebie zakładając. Marcel podał mi rękę i po wyjściu z domu, pojechaliśmy do szkoły.
Sala w której miał odbyć się bal była przepięknie udekorowana. Okrągłe stoły ustawione były na połowie sali i pomimo ich sporej ilości, pomiędzy nimi zachowana była idealna odległość aby móc swobodnie się poruszać. Na każdym z nich ustawiona była czarna i biała zastawa, na talerzach znajdowały się czerwone karteczki z imieniem i nazwiskiem, a w samym centrum stołów znajdowały się małe bukieciki, do których przywiązano balony w kształcie serc. W miejscu dla orkiestry również nie szczędzono dekoracji, a przy wejściu stały dwa ogromne wazony wypełnione czerwonymi różami. Na sali było już sporo osób, a kreacje były przeróżne. U dziewczyn od skromnych sukienek, ledwo zakrywających tyłek do długich sukni wieczorowych, najczęściej czarne lub w przeróżnych odcieniach czerwieni. Chłopcy natomiast proste czarne, grafitowe lub granatowe garnitury z muchami lub krawatami pod szyją. Udaliśmy się w głąb pomieszczenia w poszukiwaniu naszych miejsc.
- Lily! – Usłyszałam wołanie.
Odwróciłam się i spojrzałam na Zayna, który podążał w naszym kierunku. Miał na sobie elegancki czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę. Na nogach czarne, krótkie martensy a zamiast zwykłego krawatu bandana. Uwielbiam jego styl i to jak wspaniale potrafi łączyć elegancje ze stylem bad boya. Marcel puścił moją dłoń, pozwalając przytulić się do mulata, który od razu zamknął mnie w mocnym uścisku.
- Hej. – Odparłam szczęśliwa.
- Cześć. Ślicznie wyglądasz. – Odparł odsuwając mnie od siebie i lustrując ponownie od dołu do góry, zatrzymując się na dekolcie i oblizując przy tym dolną wargę. Skrzyżowałam ręce na piersiach zasłaniając mu widok, a on ściągną brwi na co się zaśmiałam.
- Rezerwuje sobie z tobą pierwszy taniec. - Odparł po chwili.
- Przykro mi Zayn, ale Marcel cię wyprzedził. - Uśmiechnęłam się spoglądając na chłopaka.
Marcel uśmiechnął się pod nosem i wzruszył ramionami. Zayn przywitał się z nim i przybliżył się do mnie.
- No to drugi. - Wyszeptał mi do ucha.
- Dobrze. Będę pamiętać. - Zaśmiałam się. - Wiesz może gdzie mamy miejsca?
- Tak. Chodźcie, zaprowadzę was. - Odparł mulat i skierowaliśmy się za nim do naszego stolika

***

Zmęczona, zdyszana i po przepchaniu się przez tłum w końcu dotarłam do naszego stolika. Po chwili dotarł do niego również Marcel, z którym przed chwilą tańczyłam.
- Nie wiedziałam, że jesteś aż tak dobry. - Odparłam nadal szybko łapiąc powietrze.
- Ja też. - Zaśmiał się.
Loki opadły mu na czoło, więc wyciągnęłam dłoń i odgarnęłam je do tyłu. Pociągnął mnie za rękę, zmuszając do wstania i posadził na swoich kolanach. Przysunął mnie do siebie tak, że nasze ciała prawie się dotykały a na kobiecości czułam jego pokaźną erekcję. Przygryzłam wargę i spojrzałam na niego.
- To przez to twój tyłek, którym przez cały utwór się o mnie ocierałaś. - Jego głos był niski i przepełniony pożądaniem.
- Może coś z tym zrobimy? - Wyszeptałam, przygryzając płatek jego ucha.
- Stoi mi od momentu jak zobaczyłem cię w tej sukience w domu, więc nie mam nic przeciwko.
- Okey. - Wstałam z niego, a on zaraz za mną. - Ale najpierw pójdziemy się przewietrzyć. - Odparłam.
Na moje słowa jęknął, a ja zaśmiałam się ciągnąc go za sobą w stronę wyjścia. Aby móc odetchnąć świeżym powietrzem musieliśmy przejść kilkanaście metrów w stronę szkolnego parku. Gdy uwolniliśmy się w końcu od dymu papierosowego, usiedliśmy na ławce. Po alejkach spacerowało sporo osób, którzy tak jak my postanowili odpocząć od głośnej muzyki. Po kilku minutach siedzenia zrobiło mi się zimno, więc opatuliłam się płaszczem, a Marcel przyciągnął mnie do siebie.
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy... - Do moich uszu dobiegł głos, który tak dobrze znałam.
Marcel i ja spojrzeliśmy za siebie niemal jednocześnie, po czym ponownie zwróciliśmy wzrok ku sobie, patrząc na siebie z niedowierzaniem.

Czy Niall nie powinien być przypadkiem w więzieniu?
 
 
 
 
Lily postanowiła zostać z Marcelem, ale jakim sposobem i w jakiej sprawie na balu pojawił się Niall? Rozdział 27 za 32 komentarze. ;*
 
Cieszę się, że udało mi się dzisiaj znaleźć chwilę wytchnienia i dokończyć dla Was rozdział. Dziękuję również za cierpliwość oraz za wsparcie i wspaniałe komentarze. ♥

♥ Kocham Was ♥
Ola xx

piątek, 20 lutego 2015

ROZDZIAŁ 25

- Która godzina? – Wyszeptałam dochodząc do siebie po orgazmie.
Wpatrywałam się w klatkę piersiową Marcela, która unosiła się i opadała w zawrotnym tempie.
- Dochodzi południe. – Uśmiechnął się.
Westchnęłam i obróciłam się na plecy. Pomiędzy nami była 50-cio centymetrowa przerwa, która po chwili zniknęła bo chłopak wtulił się w moje rozgrzane ciało, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Za cztery dni bal. Muszę kupić sukienkę.
- Dla mnie możesz iść tak jak teraz. – Zaśmiał się.
Nie powtrzymałam się od uśmiechu.
- Mówię serio.
- Ja też mówię serio. – Ledwo powstrzymywał śmiech.
- Marcel, jestem wybredna co do takich kreacji. A ty masz garnitur?
Zaprzeczył głową.
- No właśnie. Więc idziemy razem. Dzisiaj?
- Teraz?
- Możemy teraz. – Uśmiechnęłam się szeroko.
- Nie dasz człowiekowi odpocząć. - Ucałował moje ramie, po czym wstał z łóżka.
Zebrał z podłogi ubrania i podszedł do drzwi.
- Gdzie idziesz taki… Nieubrany? – Zapytałam zaskoczona.
- Do łazienki. Przecież nikogo nie ma.
- No wiesz… Moi rodzice mają drugie klucze, więc mogli wejść do domu, podczas gdy my pieprzyliśmy się najpierw na biurku, potem na dywanie, a na końcu tutaj i usłyszeć nasze szczytowania. Teraz na przykład mogą siedzieć w salonie i czekać, aż któreś z nas wyjdzie, po czym przechwycić na małe przesłuchanie. – Przeniosłam wzrok ze swoich paznokci na niego.
Jego dłoń spoczywała nieruchomo na klamce, a reszta ciała nawet nie drgnęła. Patrzył na mnie spanikowanym wzrokiem.
- Żartuje. Na pewno by nas uprzedzili. Ale mogę się założyć, że wiedzą co tu się wyprawia. – Zachichotałam.
Zgromił mnie wzrokiem, na co zaśmiałam się jeszcze głośniej.
- Nie musisz iść przez korytarz. Łazienka jest za tymi drzwiami. – Wskazałam na drewnianą powłokę na przeciwko łóżka.
Marcel uśmiechnął się zadziornie, ale w jego oczach widać było wdzięczność i po chwili zniknął za drzwiami.
Ja w tym czasie ubrałam się i wyszczotkowałam włosy. Gdy Marcel skończył brać prysznic, weszłam do łazienki i zrobiłam lekki makijaż.
- Wyglądasz… Seksownie. – Spojrzałam na jego odbicie w lustrze. Przyglądał mi się kilka długich sekund.
Ubrana byłam w luźny szary sweter, który kończył się przed połową ud. Pod nim czarna bluzka na ramiączkach i obcisła spódniczka kończąca się zaraz pod pośladkami. Na nogach zakolanówki i czarne Vagabondy. Gdy malowałam rzęsy, Marcel uniósł mój sweter, a po chwili go opuścił.
- Co? – Zapytałam zaciekawiona tym, w jakim celu to zrobił.
- Patrzyłem czy masz coś pod spodem. Nie jest to trochę za krótkie?
- Nie.
- Okey. Najwyraźniej nie znam się na dzisiejszych trendach. Ale nie zdziw się jak zechcę przelecieć cię w przebieralni jednej ze sklepów. – Odparł i wyszedł z łazienki, zostawiając mnie z natłokiem zboczonych myśli. Seks w przebieralni? To mogłoby być fajne. Zachichotałam po czym pokręciłam głową. Oj Marcel, Marcel. Co ty ze mną robisz?
Gdy skończyłam makijaż, wyszłam z łazienki. Marcel rozmawiał przez telefon.
- Tak… Okey… Ale co się stało? Mhm… Ty płaczesz? Ale… Okey, zaraz będę. – Odparł i rozłączył się. Odłożył komórkę na szafkę i przeczesał włosy.
- Coś się stało?
- Muszę jechać do babci. Chce mi coś powiedzieć, ale jak twierdzi to nie jest rozmowa na telefon. Przepraszam cię, że nie pojedziemy na zakupy, ale martwię się, bo chyba płakała.
- Okey. Nie przejmuj się. Weź moje auto. – Rzuciłam mu kluczyki.
Był zamyślony, ale na szczęście jeszcze w miarę kontaktował.
- Dzięki. W przeciągu godziny powinienem być z powrotem, więc jeśli będziesz chciała pojedziemy po południu, ok?
- Ok. – Westchnęłam.
- Przepraszam jeszcze raz. - Musnął moje usta i wyszedł z pokoju.
Położyłam się na łóżku i zajęłam swój umysł aktualnym problemem – Czym by się tu zająć?

***

- Znowu nie odbiera. A jeśli coś się stało? – Powtarzałam to już setny raz z rzędu.
- Może po prostu zostawił telefon w innym pomieszczeniu? – Zayn siedział obok mnie i pocieszał mnie od godziny.
- Ale dochodzi 16:00. Miał wrócić trzy godzin temu. – Bezradnie schowałam twarz w dłonie. – Nie, nie mogę tak siedzieć. Zawieź mnie tam.
- Co?
- Zawieź mnie do jego domu. Nie wytrzymam dłużej w niepewności.
- Okey. – Westchnął mulat. – Chodźmy.
Wyszliśmy z domu i po nie całych 10 minutach jazdy byliśmy pod domem Marcela.
- Mam poczekać? – Zapytał gdy wysiadałam.
- Nie musisz. Wrócę z Marcelem. – Uśmiechnęłam się i odjechał.
Podeszłam pod drzwi i zapukałam. Pierwszy raz, drugi, trzeci. Gdy straciłam już nadzieje na to, że ktoś mi otworzy, nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka.
- Halo? – powiedziałam głośno gdy mijałam kuchnię, ale zatrzymałam się bo usłyszałam cichy szloch. Weszłam do pomieszczenia. Babcia Marcela siedziała przy stole i płakała w dłonie.
- Co się stało? – Podeszłam, zaniepokojona.
W mojej głowie pojawiły się miliony myśli dotyczących Marcela i tego co mogło mu się stać. Babcia spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.
- Marcel, on… Ja nie mogłam dużej tego przed nim ukrywać. – Wyłkała i ponownie się rozpłakała.
- Gdzie on jest? – To wszystko zaczęło się robić niepokojące.
- U siebie, ale… Nie powinnaś tam iść.
- Dlaczego? – Zapytałam, jednak nie usłyszałam odpowiedzi.
 
Co tu się do cholery dzieje?

Wyszłam z kuchni i szybkim krokiem weszłam po schodach, przeskakując co dwa stopnie. Drzwi od pokoju były zamknięte ale to co działo się w środku było słychać bardzo dobrze. Co trochę coś uderzało o ściany, podłogę. Tłuczone szkło. Ale po chwili nastała cisza. Nie czekając ani chwili dłużej weszłam do środka. W pokoju było dość ciemno, ale to co ujrzałam było przerażające. Na podłodze porozrzucane były książki, ubrania, fragmenty mebli. Szkło od ram w których wisiały rysunki było potłuczone w drobny mak. Nie paliła się nawet lampka, bo ona również była stłuczona i leżała zupełnie w innej części pokoju niż zazwyczaj. Na podłodze były też liczne krople krwi. Spanikowana zaczęłam szukać wzrokiem Marcela i dopiero po większym przyjrzeniu się, zauważyłam małą postać w rogu pomieszczenia. Podbiegłam i przykucnęłam przy nim. Jego dłonie były pokaleczone od antyram, a w jednej z nich trzymał kawałek szkła. Z drugiej zaś, długą stróżką wypływała krew.
- Jezu, Marcel. Coś ty zrobił. – Mój oddech był szybki i urywany, a po policzkach zaczęły płynąć łzy.
Wzięłam prześcieradło i podarłam je, robiąc z niego długi pasek materiału. Obwiązałam je nad raną i zabezpieczyłam również szramę, tamując krwotok. Dobrze, że mama namówiła mnie kilka lat temu na naukę bandażowania.
- Marcel spójrz na mnie. – Jego głowa bezwładnie zwisała opierając się o ramię, a loki zasłoniły mu twarz.
Odgarnęłam włosy i złapałam jego podbródek, unosząc twarz.
- Marcel, błagam… - Mój głos był przepełniony rozpaczą, a łzy nie miał końca.
Nie zostało mi nic innego jak go ocucić. Uderzyłam go na co od razu na mnie spojrzał.
- Przepraszam, ale… Chciałam, żebyś wrócił. – Wyszeptałam.
Spojrzał na swoją rękę, a później rozejrzał się po pokoju.
- Co się stało? – Na moje słowa wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił.
Malował się na niej ból, a oczy były pełne łez. Odsunął mnie i wstał, kontynuując demolowanie pokoju. Wyglądał jakby wpadł w jakąś traumę. Stałam jak wryta nic z tego nie rozumiejąc.
- Marcel, o co do cholery chodzi? – Gula w moim gardle była coraz większa.
Ale on ani na mnie spojrzał. Niszczył wszystko, a z rany ponownie zaczęła płynąć krew.
- Marcel! – Krzyknęłam i podbiegłam do niego, chwytając jego dłonie i unieruchamiając go.
Przez chwilę próbował ze mną walczyć, ale po chwili bezradnie usiadł na ziemi i schował twarz w dłonie szlochając głośniej ode mnie.
- Lily, to wszystko jest takie popieprzone. – Wyłkał.
- Co? Co jest popieprzone? – Zapytałam, poprawiając opatrunek.
- Ja. Moje jebane życie. Wszystko.
- Dlaczego nie wracałeś? Martwiłam się. Nie mogłeś zadzwonić? Co powiedziała ci babcia?
Na moje ostanie pytanie zaszlochał głośno.
- Powiedz mi.
- Nie chcesz wiedzieć. To straszne. Ja… Ja już nie chce żyć. – Przetarł oczy i schował twarz w kolana.
- Chcę wiedzieć. Czego dowiedziałeś się od babci? Marcel, proszę…
- Moja mama… Ona nie umarła przy porodzie.
- Co? O czym ty mówisz?
- Podobno była wspaniałą matką. Chroniła nas przed ojcem. Ale pewnego dnia chciała z nami uciec. Miałem wtedy dwa lata. Ojciec znalazł nas gdy mama czekała z nami na autobus. Zaciągnął nas do domu. Nas zamknął w pokoju, a ją… On ją zgwałcił. Na śmierć. – Patrzył na mnie pełnym bólu i rozpaczy wzrokiem. Ale ja nie rozumiałam jednej rzeczy.
- Kto był z wami?
Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i podał mi zdjęcie.
- Podobno miałem siostrę. – Wyszeptał, a nasze łzy nabrały na sile.
Wzięłam zdjęcie drżącą dłonią i zakryłam usta dłonią. Na zdjęciu była kobieta, mama Marcela. Była śliczna. Miała długie, brązowe włosy, które kaskadami układały się na ramionach. Obok niej stała szeroko uśmiechnięta dziewczynka. Miała może z pięć, sześć lat, a na rękach z pomocą mamy trzymała małego chłopca z zielonymi tęczówkami. Chłopca, którego tak dobrze znam i który wycierpiał tak wiele. Załkałam głośno, nie mogąc oderwać wzroku od fotografii. Wyglądają na szczęśliwych. Nie mogę uwierzyć w to, że jeden człowiek zniszczył coś tak wspaniałego.
- Pamiętasz ją?
- Gemmę? Teraz już tak.
- Czemu… Teraz?
- Bo… babcia wszystko mi opowiedziała. Przypomniała mi. Gdy to wszystko się działo… Byłem w szoku. Dlatego nic nie pamiętałem. Odsłoniła kolejną kartę moich wspomnień. Ale nie wiem czy powinienem być jej za to wdzięczny. To mnie będzie prześladować, Lily… – Pociągnął nosem. - Wiedziała to cały czas, ale ukrywała to, bo czekała aż będę gotowy żeby zmierzyć się z prawdą. Ale ja… Chyba nigdy bym nie był.
- Co się z nią… - Nie umiałam dokończyć. Nie dałam rady. Wiem, że za śmiercią Gemmy stoi jego… Ich pieprzony ojciec.
- A jak myślisz? Zginęła z rąk tego skurwiela. Została zakatowana we własnym pokoju. Ojciec zamknął mnie w łazience, ale udało mi się wyjść i wszystko widziałem. Jak ją gwałci, rani, bije, wyrywa włosy. To było straszne. – Ostanie słowa wyszeptał i spuścił głowę. Łzy kapały mu na poranione dłonie.
- Znowu chciałeś się zabić. – Mój głos przepełniony był bólem.
Uniósł na mnie swój wzrok. Oczy miał czerwone od łez, a zieleń oczu była bez życia. Z resztą jak cały on w tej chwili. Nie było w nim teraz nic innego niż udręka, rozpacz i bezsilność.
- Lily, ja… Nie zdołam żyć z tyloma wspomnieniami. Prędzej czy później się zabiję. Nie uchronisz mnie przez tym.
- Nie mów tak. Nie możesz mnie zostawić. Kocham cię i nie chcę cię stracić. Marcel… - Szloch targał moim ciałem, a po jego słowach jeszcze bardziej się nasilił.
Nic nie powiedział. Znowu spuścił wzrok na dłonie, a ja czułam się bezradna. W pokoju był słychać tylko nasz płacz i ciężkie oddechy. Dlaczego to musi być takie popieprzone? Gdyby wszystko byłoby normalne byłoby prościej. Ale… To wszystko męci mi w głowie. Nie wiem gdzie to wszystko nas zaprowadzi.
- Okłamałem cię. – Odparł po chwili.
Spojrzałam na niego, nie bardzo rozumiejąc to co właśnie powiedział.
- C-co? – Ściągnęłam brwi.
Wstał i wyjął z jednej z szuflad białą teczkę. Ponownie usiadł przede mną i wyjął z niej małą, białą kartkę. Podał mi ją i przyglądał mi się, oczekując mojej reakcji. Rozłożyłam ją i powoli zaczęłam czytać zawartość.
 

Akt Urodzenia
 
Nazwisko: Styles
Imię (Imiona): Harry Edward Marcel
Data urodzenia: 1 lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku /01.02.1994r./
Miejsce urodzenia: Bournemouth
Nazwisko i imię (imiona) ojca: Parker Harry
Nazwisko (rodowe) i imię (imiona) matki: Cox Anne
 
 
Ogarnął mnie szok. Siedziałam nieruchomo i wpatrywałam się w literki składające się na te wszystkie wyrazy. Nie ma na imię Marcel. To znaczy ma, ale… To nie jest jego oficjalne imię. I jest rok starszy, a nie tak jak mówił, w moim wieku. Nie… Ja nie wiem… Nic już z tego nie rozumiem. To za dużo informacji jak na jeden dzień. Może jest coś jeszcze co stara się ukryć? Nie wiem czy jestem w stanie to wszystko pojąć.
- To kim ty w ogóle jesteś? – Zapytałam piskliwym i przepełnionym żalem głosem.
Wpatrywałam się w niego z oczekiwaniem, ale on tylko westchnął. Oddałam mu zdjęcie oraz akt urodzenia i wstałam z podłogi.
- Gdzie idziesz?
- Marcel, ja… To dla mnie za wiele.
- Proszę cię, Lily… Pozwól mi to wszystko wytłumaczyć. – Łzy jego oczach obudziły się do życia. - Co zrobisz? Odejdziesz?
- Ja już nie wiem co mam robić. – Wydusiłam i za nim wyszłam z pokoju, ostatni raz na niego spojrzałam.
Na jego twarzy malował się strach i niepokój. Odwróciłam się i skierowałam do wyjścia.
- Nie zostawiaj mnie, proszę. – Wyszeptał, zatrzymując mnie w półkroku z ręką na klamce. – To nic dla ciebie nie znaczy? Mówiłaś, że nie odejdziesz. Obiecałaś mi.

Właśnie. Obiecałam.
 

 
 
Mamy rozdział 25! :D Jak myślicie, co zrobi Lily?
 
Chciałabym również bardzo Was przeprosić, że musieliście tyle czekać na ten rozdział, ale pierwszy tydzień szkoły i od razu wrzucili nas na głęboką wodę, więc miałam bardzo mało czasu na pisanie. :( Kolejne tygodnie zapowiadają się niestety podobnie, ale postaram się jak najszybciej wstawiać posty i mam nadzieję, że nie zaprzestaniecie czytania bloga. ;*
 
Rozdział 26 za 32 komentarze. ;*
 
♥ Kocham Was ♥
Ola xx

niedziela, 15 lutego 2015

ROZDZIAŁ 24

Obudził mnie czyjś dotyk na głowie. Otworzyłam oczy. Zdziwiłam się bo Marcel jeszcze spał, z twarzą wtuloną w moją szyję. Obróciłam się lekko w drugą stronę, aby nie obudzić chłopaka. Przy łóżku stała mama i wpatrywała się we mnie troskliwym wzrokiem. Uradowana powoli uwolniłam się z objęć Marcela i przytuliłam się do rodzicielki.
- Jak się czujesz? – Zapytała.
- Dobrze. Wręcz jak nowonarodzona.
Zaśmiałyśmy się.
- Dlaczego tak szybko przyjechaliście z Londynu? – Wyszeptałam.
- Nie mogliśmy przebywać w Londynie, podczas gdy nasza córka leżała nieprzytomna w szpitalu. Poinformowano nas od razu jak tu trafiłaś.
Ściągnęłam brwi.
- Kto was poinformował?
- Marcel. – Odparła i spojrzała na śpiącego chłopaka. – Siedział przy tobie zrozpaczony dnie i noce. Namawialiśmy go, żeby jechał odpocząć, ale nie chciał. Jego babcia przywoziła mu codziennie ubrania, a kąpał się w łazience dla personelu.
Spojrzałam na chłopaka. Tyle mi poświęcił. Był przy mnie cały czas. Cieszył się, że jego oczekiwanie na moją pobudkę nie poszło na marne. A ja nie doceniłam tego bo byłam na niego zła.
- Jak do tego doszło? – Zapytała, siadając na krześle. - Pytaliśmy się Marcela, ale był w szoku i powtarzał tylko, że to jego wina.
Opowiedziałam jej o całym zajściu.
- Oj Lily. Nie wydaje ci się, że zareagowałaś trochę za mocno? To dla niego nowe doświadczenie, że tak nagle ludzie zaczęli się nim interesować. Jeśli cię kocha to na pewno tak nie uważa. Po prostu poniosło go, bo chciał się przypodobać.
- Ale nie musiał potwierdzać, tego co powiedziały te… Ugh. Dziewczyny. Trochę mnie to zabolało. – Wtrąciłam.
- Myślę, że powinniście na spokojnie porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić. – Uśmiechnęła się.
Dopiero teraz zauważyłam, że była ubrana w biały, lekarski kitel.
- Później jeszcze do ciebie przyjdę. Doktor Jamie chce cię jeszcze przebadać. Wyglądasz nie najgorzej więc myślę, że jeszcze dzisiaj cię wypiszą. – Ucałowała czubek mojej głowy i wstała z krzesełka.
- Mamo? – Zatrzymałam ją gdy otwierała drzwi.
- Tak?
- Bo… Marcel ma rany na plecach. Nie chcą mu się goić. Zerknęłabyś później? Obiecałam, że mu pomogę.
- Pewnie. – Uśmiechnęła się i wyszła z sali.
Odwróciłam się najdelikatniej jak tylko mogłam w stronę Marcela i wplotłam dłoń w jego włosy. Był taki uroczy i niewinny jak spał, a kolczyki robiły wrażenie niegrzecznego chłopca. Cudowna mieszanka. Zaciągnęłam się jego słodkim zapachem, a on jęknął i leniwie na mnie spojrzał.
- Cześć. – Wymruczał zaspanym głosem.
- Hej. – Przywitałam go promiennym uśmiechem. – Jak się spało?
- Dobrze, że wybrałem łóżko. – Zaśmiał się cicho. – Boli cię jeszcze? – Radość w jego oczach została zastąpiona niepokojem.
- Co?
- No… Wszystko.
- Na razie nie. – Uśmiechnęłam się i pogładziłam go po policzku.
Przybliżyłam się do niego i musnęłam jego usta, a on bez większych ceregieli pogłębił pocałunek.
- Tęskniłem za tym. – Na jego usta wpełzł szelmowski uśmiech.
Beztroską chwile przerwał lekarz, który właśnie wszedł do sali. Przywitał nas szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry pani Collins. Przyszedłem panią przebadać.
 
***
 
- Pamiętaj Lily. Te tabletki możesz brać tylko gdy ból będzie naprawdę silny. Działają natychmiast. Nie narażaj się również na wstrząsy i nacisk na klatkę piersiową.
- Mamo, powtarzasz mi to już setny raz. - Przewróciłam oczami.
- Po prostu upewniam się czy wszystko pamiętasz. To bardzo silny lek. Uważaj na siebie. - Posłała mi troskliwy uśmiech i spojrzała na Marcela. - Marcel chciałabym zobaczyć twoje plecy.
Chłopak spojrzał zdziwiony najpierw na mamę, a później na mnie.
- Obiecałam, że ci pomogę. - Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało.
- Okey. - Westchnął. - Tutaj? - Zapytał niezbyt zadowolony.
- Przejdziemy do mojego gabinetu. - Mama uśmiechnęła się i wyszła z sali, a my podążyliśmy za nią.
- Lily poczekaj tutaj.
- Wolałbym, żeby Lily mi towarzyszyła. - Wyszeptał nieśmiało chłopak.
- Okey. Skoro tak wolisz. Zapraszam. - Otworzyła swój gabinet i wpuściła nas.
Usiedliśmy przy biurku, a mama poszła na zaplecze. Dopiero teraz przypomniało mi się, jak Marcel panicznie boi się dotyku. Jeśli na mój dotyk reaguje tak gwałtownie to jak zareaguje na dotyk mamy? I jeszcze w tak poranionym miejscu? Może to jednak był zły pomysł?
- Lily, pozwól na chwilkę. - Stłumiony przez ścianę głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia.
Marcel puścił moją dłoń, a ja weszłam do pomieszczenia obok.
- Uprzedzałaś go o tym badaniu?
- Nie. - Odparłam cicho.
- Dlaczego? - Jej formalny głos przeprawił mnie o dreszcz.
- Nie miałam kiedy. - Spuściłam głowę.
- No dobrze. - Westchnęła i skierowała się do wyjścia.
- Mamo? - Odwróciła się w moją stronę. - On boi się dotyku. Chcę mu pomóc. Nie zaszkodzić.
- Jakoś sobie poradzimy. Chodź. - Zachęciła mnie i wróciłyśmy do Marcela. Ten przeniósł wzrok z dłoni na nas. W jego oczach obecny był strach.
- Marcel jeśli nie chcesz, nie musimy tego robić. - W głosie mamy obecna była troska.
- Um... Chcę. To trochę mi przeszkadza i często krwawi. Chciałbym się tego jakoś pozbyć.
- Rozumiem. Chodź tutaj. - Zaprosiła go na taboret, który stał obok jej fotela.
Marcel spojrzał na mnie, a jego w jego oczach majaczył strach.
- Nie bój się. - Wyszeptałam.
Złapał moją dłoń i wstał pociągając mnie za sobą. Usiadł na krzesełku, a ja stanęłam za nim i oboje spojrzeliśmy na mamę.
- Zdejmij koszulkę i usiądź tyłem do mnie, dobrze? - Odparła, zakładając rękawiczki.
Kiwnął głową, a po chwili namysłu zdjął bluzkę i odwrócił się w moją stronę. Mama spojrzała na mnie zdziwiona na widok jego wytatuowanego ciała, a ja bezradnie wzruszyłam ramionami. Marcel złapał moje dłonie, splatając nasze palce i oparł głowę o mój brzuch.
- Na pierwszy rzut oka nie wygląda to najlepiej. - Mama przysunęła się bliżej i ostrożnie położyła dłoń na jego plecach.
Chłopak puścił moje ręce i położył dłonie na moich udach, lekko je ściskając. Wplotłam palce w jego włosy i gładziłam uspokajająco po głowie. Z każdym dotknięciem ran, zaciskał dłonie na moich nogach, coraz bardziej mnie do siebie przyciągając.
- Ewidentnie wdało się tutaj zakażenie. Jak długo masz te rany?
- Od 5 lat.
Mama otworzyła usta ze zdziwienia.
- I nic z tym nie robiłeś?
- Byłem u wielu lekarzy, ale żaden nie był w stanie mi pomóc. Twierdzili, że nie da się tego wyleczyć, gdzie w niektórych przypadkach nie chcieli nawet na to spojrzeć.
- Ah ta dzisiejsza medycyna. - Westchnęła. - Możesz się ubrać.
Marcel założył koszulkę i wróciliśmy na miejsca po drugiej stronie biurka.
- Przez tak długi okres czasu zakażenie mogło dotrzeć bardzo głęboko. Daję ci tutaj antybiotyk, który pomoże zwalczyć infekcję. Codziennie po dwie tabletki, zawsze po posiłku. I jeszcze maść, która ma działanie przeciwko zakażeniom ale również jest przeciwbólowa. Przez pierwsze dwa tygodnie trzy razy dziennie, z później tylko na noc. Po miesiącu przyjdziesz na kontrolę i zobaczymy jak się sprawy mają. - Uśmiechnęła się do nas i wręczyła Marcelowi dwa pudełka. - Na razie to wszystko.
- Dziękuje pani Collins.
- Podziękuj Lily. To ona mnie poprosiła. - Uśmiechnęła się życzliwie, a ja zarumieniłam się.
Marcel pocałował mnie w policzek i razem opuściliśmy gabinet.
- Dziękuje. - Wyszeptał i obrócił mnie w swoją stronę, złączając nasze usta w pocałunku.
 
***
 
- Połóż zakupy na wyspie. - Rzuciłam do Marcela.
Położyłam klucze na blacie, a po chwili obok nich znalazły się torby.
- Możemy porozmawiać? - Usłyszałam ściszony głos chłopaka.
- Cały czas rozmawiamy.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Jeśli będziesz chciał oprowadzę cię po pomieszczeniach.
Rodzice dali nam klucze do naszego domu, bo jak sami stwierdzili, powinniśmy dać odpocząć jego babci.
- Nie zmieniaj tematu. - Warknął.
Nie chcę rozmawiać z nim na temat tej szkolnej sytuacji. Już raz się z nim dzisiaj o to pokłóciłam. Ale chyba ta rozmowa mnie nie ominie.
- Dobrze. Słucham. - Odwróciłam się w jego stronę i oparłam się o szafki.
Siedział na kuchennym stołku i patrzył to na swoje dłonie, to na mnie.
- Nie chce żebyś była na mnie zła. Powtarzałem ci już kilka razy, że takie zainteresowanie to dla mnie nowość. Nigdy nie miałem znajomych. Nie wiem jak się ich zdobywa. Ja... Chciałem po prostu się zaprzyjaźnić.
- Z tymi dziwkami?!
- Nie nazywaj ich tak. - Rzucił. - Nadal nie rozumiem dlaczego tak gwałtownie zareagowałaś.
- Bronisz je?! Marcel one wlezą do łóżka każdemu, a ty je bronisz?! I jeszcze pytasz się mnie dlaczego tak zareagowałam?! To naprawdę boli gdy osoba którą kochasz i uważasz, że ona kocha również ciebie, potwierdza słowa tych szmat, że jestem upartą idiotką. Znam je Marcel. One mnie nienawidzą i na wszelkie sposoby próbują zrujnować mi życie. Raz już próbowały odebrać mi Nialla, a teraz doczepiły się do ciebie. I jeśli nie ogarniesz się i nie olejesz ich, stracę cię. Nie wyobrażam sobie... Nie chce żeby się do ciebie dobrały. Ale ty najwyraźniej tego chcesz bo się na to godzisz. Co jest ze mną nie tak, że wolisz je? W czym one są ode mnie lepsze? - Mój głos łamał się, a po policzkach płynęły łzy.
- Lily ja...
- Co? Co tym razem wymyślisz na swoją obronę?
- Skąd miałem wiedzieć, że one takie są?
- Powtarzałam ci, że w tej szkole sporo osób jest pieprzniętych. Skąd miałam wiedzieć, że trafimy akurat na nie?
- Sama chciałaś żebym poszedł z takim wyglądem do szkoły.
- Pewnie! Zgoń teraz wszystko na mnie! - Wrzasnęłam.
Obróciłam się do niego tyłem i oparłam o brzegu zlewu, pozwalając łzom swobodnie spływać. Po chwili poczułam jego dłonie na swoich biodrach.
- Nawet nie próbuj. - Strąciłam jego ręce. Wytarłam łzy wierzchem dłoni i spojrzałam na niego. - Nie myśl sobie, że załatwisz to seksem. Że przelecisz mnie i o wszystkim zapomnę.
Wpatrywaliśmy się w siebie beznamiętnie, a cisza która nas otaczała robiła się bolesna.
- Lily, kocham tylko ciebie. Nie chcę nikogo innego. One mnie teraz nie interesują. Jeśli chcą się zabawić, niech znajdą inną ofiarę. Nie chcę iść z nimi do łóżka. Nie chcę iść z nikim innym prócz ciebie. Ty jesteś dla mnie idealna. Jesteś dla mnie wszystkim czego potrzebuję. Przyznaję, że zachowałem się jak debil, ale powinnaś to zrozumieć. To wszystko jest dla mnie nowe. Ile razy mam ci to powtarzać?
Stałam w bezruchu ze wzrokiem zawieszonym w podłodze. Co ja mam o tym wszystkim myśleć? Najpierw staje w obronie tych idiotek, a teraz mówi że nie chce mieć z nimi nic wspólnego.
- Skąd mam pewność, że nie spotykasz się z kimś za moimi plecami? - Wyłkałam.
- Jak możesz w ogóle tak myśleć, Lily. Kocham tylko ciebie. Pragnę tylko ciebie. Chce poznawać świat. Bawić się życiem. I chcę abyś to ty towarzyszyła mi w tym wszystkim. Tylko ty. Nikt inny. Co mam zrobić żebyś w końcu uwierzyła?
Bezradnie opadłam na ziemię opierając się o szafkę. Skuliłam się i schowałam twarz w kolana, a szloch ogarnął moje ciało.
- Nie płacz, proszę. - Odparł, klęcząc przede mną.
- Ja... Nie wiem co mam o tym myśleć.
Westchnął zrezygnowany.
- Dotknij mnie. - Zdziwiona podniosłam na niego wzrok.
Siedział przede mną bez koszulki i wpatrywał się błagalnym wzrokiem. Nie rozumiałam dlaczego karze mi to robić w tym momencie, ale uniosłam ręce i położyłam je na brzuchu poniżej pępka.
- Nie tutaj. Dotknij mnie wyżej. Na tatuażach.
- Ale boisz się...
- Gdy leżałaś nieprzytomna w szpitalu, zrozumiałem jak ważna dla mnie jesteś. Myśl że mógłbym cię stracić była potworna. To był moment w którym przełamałem się i zrozumiałem, że kiedy mnie dotykasz, nie chcesz zrobić mi krzywdy. Już się tego nie boję. Jesteś jedyną osobą, która zna moją przeszłość i może mnie dotykać. Przepraszam cię za te wszystkie chwile kiedy przeze mnie płakałaś. Musisz zrozumieć, że to dla mnie nowość. Chcę dla nas jak najlepiej. Chcę, żeby nam się układało, dlatego musisz mi pomóc, bo sam nie jestem sobie w stanie poradzić. Dla ciebie związek to rzecz codzienna, ale ja jestem zakochany pierwszy raz . Poznaję dopiero te wszystkie uczucia. - Chwycił moje dłonie i położył sobie na piersi. Gdy je puścił, same błądziły po jego wytatuowanej skórze, poznając każdy jej skrawek. Była miękka i ciepła, a w niektórych miejscach wyczuwalne były szramy po starych bliznach. - Skoro nie chcesz, żebym się w tej chwili z tobą kochał, to jest to jedyny sposób żebyś zrozumiała jak bardzo cię kocham i jakim darzę cię zaufaniem.
Spojrzałam w jego oczy. Były spokojne i pełne ulgi. Gdzieniegdzie majaczył strach związany pewnie z niepewnością dotyczącą mojej reakcji. Ale jak inaczej mogę zareagować w tej sytuacji, jeśli mu nie wybaczyć? Wcale nie chcę reagować inaczej. Kocham tego człowieka całą sobą. On darował mi wszystkie moje błędy i bez względu na wszystko darzy mnie cały czas takim samym, jeśli nie większym uczuciem. Pomimo tego, że miłość to dla niego nowe doświadczenie, to kocha jak nikt inny. Jest pogmatwany, ale jego miłość jest niewyobrażalnie wielka. I to właśnie czyni go wyjątkowym. Bez chwili zastanowienia, objęłam go mocno i schowałam twarz w jego loki, nie kryjąc łez. Szloch targał moim ciałem, a Marcel gładził mnie uspokajająco po plecach.
- Tak cholernie mocno cię kocham. - Wyłkałam.
Wyraźnie odetchnął i jeszcze mocniej mnie do siebie przytulił. Twierdzi, że nie wie jak to jest kochać, ale nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo jest w tym dobry.
Po kilku minutach, gdy trochę się uspokoiłam, Marcel wstał i podał mi rękę.
- Chodź.
Pomógł mi wstać i nie puszczając ręki poprowadził w głąb domu.
- Gdzie jest łazienka? - Zapytał gdy doszliśmy do końca korytarza.
- Po prawo. - Mój głos był cichy, a gula w gardle jeszcze nie zniknęła.
Marcel wprowadził mnie do środka, zamykając drzwi. Stanął przede mną i położył dłonie na moich mokrych policzkach.
- Nie płacz już. - Wyszeptał wycierając kciukami świeże łzy.
Podszedł do szafki i wyciągnął dwa ręczniki, które położył na umywalce. Odkręcił wodę w prysznicu. Musiała być bardzo gorąca, bo po chwili w łazience było pełno pary.  Podszedł do mnie i zdjął moją kurtkę.
- Podnieś ręce. - Jego głos był spokojny jak nigdy.
Tak też zrobiłam, a on złapał brzeg mojej koszulki i przeciągnął ją przez głowę. Rozpiął moje spodnie i ściągnął je z bioder razem z bielizną.
- Usiądź.
Wykonywałam każde jego polecenie. Rozwiązał moje Conversy i zdjął je razem ze skarpetkami, kładąc na płytki, a po chwili obok nich znalazły się również spodnie. Podał mi rękę, a ja bez wahania chwyciłam ją i stanęłam przed nim. Sięgnął do zapięcia mojego stanika i po chwili stałam przed nim zupełnie naga. Również się rozebrał, zdejmując najpierw bluzkę, potem Martensy, a na końcu spodnie z bokserkami. Podeszłam pod kabinę, ale on wyprzedził mnie zmniejszając temperaturę wody. Poczułam jego dłoń na plecach, a gestem ręki pokazał abym weszła. Jeden krok wystarczył, aby znalazła się pod przyjemnie ciepłym strumieniem wody. Chwilę później poczułam ciało Marcela na swoich plecach i nie wiadomo czemu łzy ponownie nabrały na sile. Obrócił mnie w swoją stronę.
- Czemu płaczesz?
- Bo... Jesteś dla mnie taki wspaniały, troskliwy... A ja czuję, że nie potrafię tego docenić. Że nie potrafię docenić ciebie i twojej miłości.
- Doceniasz to lepiej, niż mógłbym sobie wyobrażać. Wystarczy mi, że jesteś przy mnie. Czuję się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, że to właśnie z tobą mogę dzielić życie. Dzięki tobie zwykły dzień staje się niezwykły. Tak jest bo... Po prostu cię kocham.
Wtuliłam cię w niego i staliśmy tak w ciszy, obmywani przez strumień wody. Pozwalając uciec wszystkim problemom i cieszyć się, że mamy siebie.




 


Mamy rozdział 24! :D Przepraszam was, że musieliście na niego czekać, ale kończą mi się ferie, więc musiałam trochę ogarnąć lekcje.


I ze smutkiem muszę stwierdzić, że czas szkoły to mniej czasu na pisanie, ale będę robiła co w mojej mocy, żeby rozdziały pojawiały się jak najszybciej. ;* Z góry dziękuję za zrozumienie oraz cudowne komentarze, które są dla mnie ogromną motywacją. ♥


 Rozdział 25 pojawi się za 32 komentarze. ;*


 ♥ Kocham Was ♥
Ola xx

piątek, 13 lutego 2015

ROZDZIAŁ 23

Wszystko mnie boli. Głowa. Żebra. Prawa ręka. Nie czuje nic prócz bólu. I słyszę jedynie ściszone głosy, które po chwili stają się wyraźniejsze.
- Najbardziej ucierpiała strona, w którą uderzył samochód. Ma potłuczone żebra, ze złamaniami po prawej stronie oraz wstrząśnienie mózgu. Prawa ręka była wybita z barku, ale już ją nastawiliśmy.
- Dlaczego jest nieprzytomna? - Dziwnym sposobem głos Marcela wpłynął na mnie uspokajająco i trochę uśmierzył ból. A może to tylko złudzenie?
- Doznała jednego z poważniejszych urazów głowy. Mózg na szczęście poważnie nie ucierpiał i na razie nie ma żadnych powikłań. Obudzi się kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora. Proszę dać jej trochę czasu.
Usłyszałam ciche szlochanie chłopaka i znowu straciłam przytomność, uwalniając się od bólu.
 
Wszystko miałam ciężkie. Głowa, ręce, nogi. Oczy i usta nie chciały się otworzyć. Po chwili szepty stały się głosami.
- Nie zostawię jej! - Głos Marcela był zrozpaczony i przepełniony udręką.
- Marcel, kochanie. Powinieneś odpocząć. - Głos jego babci jak zwykle był spokojny. Ale co ona tu robi? Nie powinna być w sanatorium?
- Nie. - Stanowcze nie, które tak dobrze znam.
- Zawsze musisz być taki uparty?
- Nie zamierzam stąd wychodzić dopóki się nie obudzi. To moja wina. To ja powinienem leżeć na jej miejscu. Ona na to nie zasłużyła.
I znowu zapadła ciemność.
 
Znowu wyłaniam się z ciemnej otchłani. Całkowicie nie mam poczucia czasu.
- To moja wina. - Znów ten udręczony głos Marcela.
- Co ona zrobiła?
- Wbiegła na ulicę. Potrącił ją samochód. Nie słyszała kiedy krzyczałem żeby się zatrzymała. Ja... To wszystko działo się tak szybko, Zayn.
Zayn tu jest. Tak dawno go nie widziałam. Mam ochotę go przytulić, ale wszystko mam zbyt ciężkie.
- Kurwa! - Myślę, że w tym momencie Zayn przeczesał dłonią swoje włosy.
- Wyjdzie z tego? - Cichym głosem dał znać o sobie Louis.
- Raczej tak, ale...
Nie! Nie! Walczę z tą ciemną, cholerną otchłanią, ale na nic moje próby. Znów ogarnia mnie ciemność i cisza.
 
- Pani Collins. Ja... Ja nie chciałem. Biegłem za nią. Krzyczałem do niej, ale ona nie zwracała na mnie żadnej uwagi. Nie słyszała mnie.
- Spokojnie Marcel. Wiemy, że tego nie chciałeś. Nikt tego nie chciał. - Cisza. Jedyne co słyszę to stłumiony stukot obcasów. - Córciu wróć do nas. Nie zostawiaj nas tutaj samych.
Mamusia! Jest tutaj. Och ile bym teraz dała żeby ją ucałować. Chociaż na nią popatrzeć.
- Lily skarbie. Tęsknimy za tobą.
I tatuś. Tata też tu jest. Przyjechali już z Londynu? A może to ja jestem w Londynie? Ile już trwa ten sen?
 
Uporczywe pikanie i okropny ból głowy gwałtownie wytrwały mnie ze snu.
- Muszę przy niej być. Błagam was! Nie wyjdę stąd w takiej chwili!
- Nie może pan tutaj przebywać. Pacjentka ma atak. Jeśli jeszcze dłużej będzie się pan awanturował, stracimy ją.
- To na co czekacie? Ratujcie ją do cholery! Ona nie może umrzeć!
Ból stał się jeszcze silniejszy i całkowicie mnie obezwładnił, zaciągając w spokojną otchłań z dala od cierpienia.
 
- Och, maleńka proszę. Wróć do mnie. Przepraszam cię za to w szkole. Przepraszam cię za wszystko. Tylko błagam wróć do mnie. Tęsknie za tobą. Kocham cię.
Marcel cały czas tu był. Nadal jestem na niego zła, ale chcę go zobaczyć. Robię wszystko, żeby ujrzeć piękno jego zielonych oczu, ale wszystko na nic. Czuje jego miękką skórę i zimny kolczyk na swojej dłoni. To ostanie co czuję. Znowu pojawia się ciemna otchłań.
 
Jestem głodna. Bardzo głodna. I zmęczona. Otworzyłam leniwie oczy. Znajdowałam się w białej i niezwykle sterylnej sali szpitalnej. Dookoła łóżka mnóstwo maszyn, z których uchodziły rurki poprzypinane do mojego ciała. Jest dzień więc pomieszczenie rozświetlane było przez stłumione przez zasłony promienie słońca. Panowała cisza. Czułam pulsujący ból głowy, ale nie był już tak silny jak poprzednio. Klatka piersiowa również dawała o sobie znać. Obróciłam głowę w drugą stronę, zadowolona że moje ciało w końcu mnie słucha i spełnia moje polecenia. Marcel spał. Głowę opartą miał o brzeg łóżka, a w rękach ściśle trzymał mają dłoń. Wyciągnęłam drugą, wolną i przeczesałam brązowe i nadal lśniące loki chłopaka. Obudził się nagle i uniósł głowę, zrzucając moją rękę na prześcieradło.
- Hej. - Szepnęłam ochryple.
- Lily? Och Lily. - Jego głos przepełniony był ulgą i szczęściem, ale po chwili posmutniał, a w jego oczach zamajaczyły łzy, jakby o czymś sobie przypominając. - Lily. Tak bardzo cię przepraszam. - Och musi to robić teraz? Nie takiej pobudki się spodziewałam - To przeze mnie tu leżysz i... - Położyłam dłoń na jego ustach, skutecznie go tym uciszając.
Patrzył na mnie zdziwiony.
- Później, Marcel. Później.
Kiwnął głową i zdjął moją dłoń, całując jej wierzch.
- Okey. Przepraszam.
- Bardzo chce mi się jeść.
Ściągnął brwi i patrzył na mnie z zaskoczeniem.
- Okey, ale...
- Marcel. Jeść. Chcę wstać.
- Nie wiem czy możesz. Pójdę po lekarza.
- Marcel. - Jęknęłam, bezradnie kładąc głowę na poduszce. Czasami bywa taki nieporadny.
- Leż. - Warknął i opuścił salę.

Nadal nie nadążam nad tymi jego zmianami nastrojów.

Dopiero teraz zauważyłam, że w rogu sali stoi małe radyjko z którego cichutko pobrzmiewa muzyka. Leciał nowy, bo mało mi znany utwór, w którym dziewczyna o melodyjnym głosie śpiewała o szczęśliwej miłości bez kłótni. Po chwili dodała, że niestety nie istnieje. Zaśmiałam się cicho. Do sali wszedł Marcel, a za nim lekarz i trzy pielęgniarki. Jeny, ja chciałam tylko coś do zjedzenia.
- Pani Collins. Witamy z powrotem. - Zwrócił się do mnie lekarz. Powiedział to jakbym umarła i właśnie zmartwychwstała. Och, trzymajcie mnie, bo zaraz faktycznie tak się stanie. - Zrobimy pani badania kontrolne i sprawdzimy wszystkie parametry życiowe. - Uśmiechnął się do mnie życzliwie.
- Panie doktorze. Z tego jak się czuję wnioskuję, że idzie mi na życie. Ale jeśli czegoś nie zjem to myślę, że moje parametry życiowe znacznie się pogorszą.
Lekarz zaśmiał się.
- Dobrze, skoro tak pani twierdzi to najpierw posiłek, a później badania. Ma pani ochotę na coś szczególnego?
- Cokolwiek, byleby było dobre. - Uśmiechnęłam się nieznacznie bo na nic więcej nie miałam siły.
Lekarz wysłał gdzieś jedną z pielęgniarek i po chwili razem z dwoma pozostałymi opuścił salę, zostawiając mnie sam na sam z Marcelem. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się cudowna ciszą, która panowała w pomieszczeniu.
- Jak się czujesz? - Usłyszałam głos Marcela.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.
- Dobrze. Trochę boli mnie głowa, ale jest okey.
Uśmiechnął się i wziął moją dłoń w swoje, splatając nasze palce. Co trochę przygryzał kolczyk. Denerwował się? Ale czym?
- Jesteś na mnie zła? - Jego głos był cichszy od szeptu.
Och. Więc o to chodzi.
- Tak.
Spuścił głowę, poważnie się nad czymś zastanawiając.
- Nie chcesz o tym teraz rozmawiać? - Podniósł na mnie wzrok.
- Nie. - Odparłam zgodnie z prawdą i zamknęłam oczy.
Westchnął cicho i puścił moją dłoń. Nie rozumiejąc dlaczego to zrobił, spojrzałam na niego. Brał właśnie tacę z jedzeniem od pielęgniarki. Nawet nie słyszałam jak tu weszła. Pomogła mi się podnieść i ułożyła poduszki za plecami.
- Na razie może pani jeść tylko płynne produkty. - Uśmiechnęła się życzliwie i opuściła pomieszczenie.
Marcel przysunął stolik do łóżka i postawił na nim tacę. W misce była gorąca zupa, nad którą uniosły się pasma pary. Podał mi naczynie i usiadł na brzegu łóżka. Przesunęłam się robiąc mu więcej miejsca i nie czekając chwili dłużej, wzięłam pierwszy łyk cieczy. Smakowała równie pysznie jak pachniała. Była łagodna w smaku. Idealnie doprawiona. Dziwne, żeby w szpitalu mieli tak dobre jedzenie.
- Smakuje? - Zapytał chłopak.
- Przepyszna. Chcesz spróbować?
Kiwnął głową.
Nabrałam zupy i wsunęłam mu łyżkę do ust.
- Dobra. - Odparł, uśmiechając się.
Po kilku minutach miska była pusta, podobnie jak kubek w którym znajdowała się owocowa herbata. O tak. Teraz czuję się cudownie. Rozgrzana i najedzona. Drzwi otworzyły się przerywając tą błogą chwilę. Marcel zerwał się z łóżka i stanął obok. Do sali wszedł lekarz. Nawet nie dadzą człowiekowi odpocząć po posiłku.
- Myślę, że możemy teraz przeprowadzić badania. - To było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
Skinęłam głową i doktor zabrał się za kontrolę. Po kolei sprawdzał wszystkie odruchy, czucie w kończynach, reakcję źrenic na światło, ciśnienie krwi. Jest bardzo delikatny, więc badanie sprawiało wrażenie przyjemnego. Dotknął również moich żeber, a ja lekko się skrzywiłam.
- Są potłuczone, a dwa żebra ma pani złamane. Na szczęście wszystko goi się szybko i bez powikłań. Przepiszę pani środki przeciwbólowe, które uśmierzą każdy ból, zarówno klatki piersiowej jak i głowy. Teraz powinna się pani przespać, bo wygląda pani na zmęczoną. Zobaczymy jak będzie się pani czuła jutro i wtedy podejmiemy decyzje o wypisaniu ze szpitala.
- Dziękuję. - Odparłam i lekarz wraz z pielęgniarką opuścili salę.
- Długo byłam nieprzytomna? - Zwróciłam się do Marcela, który zajął miejsce na krześle.
- Pięć dni.
- I cały czas tutaj byłeś?
Kiwnął głową, a ja patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Powinieneś odpocząć. Jedź do domu. Wyglądasz fatalnie.
- Nie zostawię cię. Prześpię się tutaj.
- Na tym twardym, drewnianym krześle?
- Nic innego tutaj nie ma. - Wzruszył ramionami.
- To śpij ze mną.
- Nie.
- Bo?
- Nie chcę robić ci krzywdy.
- Dlaczego masz mi robić krzywdę?
- Te wszystkie kabelki. Nie chcę ich uszkodzić.
- Marcel, proszę.
- Nadal jesteś na mnie zła.
- Tak, jestem. A zaraz będę jeszcze bardziej. - Przekręciłam się na bok, robiąc mu miejsce i uniosłam kołdrę. - Proszę.
Westchnął zrezygnowany, ale widziałam po nim, że ten pomysł mu się podobał. Wiedząc, że i tak ze mną nie wygra, zdjął buty i położył się obok. Oparłam głowę na jego piersi, a jego oddech działał na mnie uspokajająco. Objęłam go ręką i zwinęłam się w kłębek, plącząc nasze nogi.
- Kocham cię. - Odparł, całując czubek mojej głowy.
- Ja ciebie też. - Wyszeptałam, a on wyraźnie się rozluźnił. - Dobranoc.
- Dobranoc. - Powtórzył i od razu odpłynęłam w głęboki sen.



 
Mamy rozdział 23! :D Lily żyje ale nadal jest zła na Marcela. Jak da upust swoim emocjom i czy dojdzie do kłótni? Wszystko w rozdziale 24, który pojawi się za 32 komentarze. ;*

♥ Kocham Was ♥
Ola xx

środa, 11 lutego 2015

ROZDZIAŁ 22

- Ale… To bardzo daleko.
- To oni przyjadą tutaj. Zobaczymy. W każdym razie, oni pomogą tobie na pewno. – Uśmiechnęłam się.
- Naprawdę to dla mnie zrobisz?
- Pewnie. Czemu miałabym nie zrobić?
- Oh, Lily. Jesteś cudowna. – Odparł uradowany i po chwili leżałam pod nim. – Jak ja ci się odwdzięczę?
- Ty mi wystarczysz. – Odparłam, a on złączył nasze usta w gorącym pocałunku.

***

Godzinę temu przypomniało mi się, że trzeba iść jutro do szkoły. Podobno mają ogłosić coś bardzo ważnego. Pewnie znowu będzie to coś typu: zbieramy pieniądze na nowe komputery w szkole, albo że do wakacji zostały ponad 4 miesiące. No ale z drugiej strony trochę ciekawi mnie co to będzie. Wracając myślami do opowiadania z polskiego, muszę napisać je w jakieś dwie godziny, bo dochodzi właśnie 20:00, a po 22:00 mój mózg nie jest już w stanie myśleć logicznie. "Jeszcze nigdy ludzkość nie żyła w takim lęku jak obecnie i nigdy nie miała ku temu tylu powodów." Tak powiedział niegdyś Bertrand Russell. Czy aby na pewno miał rację i co świadczy o tym, że ostatnie dwa wieki przysparzają ludziom tylu powodów do strachu? Udowodnij tę słuszność  w rozprawce. Oh, czekają mnie długie dwie godziny. 

 Po 20 minutach miałam pierwszy akapit i szczerze to mam już dosyć. Z pozycji siedzącej, przeniosłam się na leżącą. O tak, o wiele lepiej. Może teraz wena, postanowi mnie odwiedzić. Gdy miałam brać się za pisanie nowego zdania do pokoju wszedł Marcel.
- Mamy wolną chatę. Przez dwa tygodnie. – Odparł uradowany.
No i uciekł mi wątek. Jęknęłam zrezygnowana i schowałam twarz w zeszycie.
- A ty czym się tak przemęczasz? – Położył się obok mnie i przeczytał temat oraz (chyba) moje wypociny. – Daj sobie spokój, bo i tak sobie z tym nie poradzisz. Zabierałem się za to przez trzy dni i utknąłem w tym samym miejscu co ty teraz.
- Wątpisz we mnie?
- Oczywiście, że nie. Po prostu chcę ci zaoszczędzić kilkugodzinnych męczarni.
- Pozwolisz, że spróbuję swoich sił.
- Okey, pewnie. Ja z chęcią się pobawię. – W ostatnich słowach wyczułam nutkę ciekawości, możliwe, że ciekawości na moją reakcję, ale postanowiłam nie wnikać i wziąć się za pisanie. A przynajmniej spróbować. Po chwili wrócił wątek, który uciekł wraz z wejściem Marcela do pokoju, więc od razu go zapisałam.
- Nie jest ci zimno? - Zapytał chłopak.
- Nie. – Odparłam zgodnie z prawdą.
Pomimo, że na dworze było zaledwie kilka stopni powyżej zera, w domu było co najmniej 25 stopni, jak w słoneczny, letni dzień, dlatego miałam na sobie tylko krótkie jeansowe szorty i krótką bluzeczkę, sięgającą do pępka.
- Cóź. Lepiej dla mnie. – Odparł po chwili.

Co on do cholery knuje?

Postanowiłam nie zagłębiać się w jego plany i wzięłam się do dalszej pracy. Po zapisaniu kolejnego zdania, poczułam na swoich udach dłonie chłopaka. Jeśli myśli, że mnie tym rozproszy, grubo się myli. Niall często mi tak robił, więc zdążyłam się przyzwyczaić. Jego ręce podążały coraz wyżej, a ja całkowicie skupiałam się na pracy. Palce ominęły materiał spodenek i znalazły się nad ich krawędzią, obciągając je nieco w dół.
- Stringi? – Zapytał najwyraźniej zaskoczony.
- Jak widzisz. – Odparłam, nie odrywając długopisu od kartki.
Musze powiedzieć, że całkiem nieźle idzie mi ta praca.
- Nie uwierają cię?
- Jeśli chcesz, mogę dać ci jedne i sam sobie odpowiesz. – Odparłam poważnie, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu, którego Marcel i tak nie widział.
Chłopak podciągnął moje jeansy i nic już więcej nie mówił. Ha! 1:0 dla mnie. Ale Marcel nie dawał za wygraną. Jego dłonie wślizgnęły się pod bluzkę. Chwilę później odpiął mi stanik, wyjął go spode mnie i rzucił na ziemię.
- Marcel, nie musisz mnie rozbierać. Mam ręce i sama potrafię to zrobić. Poza tym, nie wybieram się na razie kapać i spać.
- Kto powiedział, że będziesz się kapać i spać? – Wymruczał, całując moje plecy.
- Kto by pomyślał, że w przeciągu 24 godzin zrobisz się taki napalony. – Pokręciłam głowę, sama trochę w to niedowierzając.
- Myślę, że wiesz czyja to sprawka.
- Oh, czyli to moja wina. – Uśmiech nie schodził mi z twarzy. – Jeśli zamierzasz dalej mnie uwodzić to szybko nie napiszę tej rozprawki.
- Taki właśnie mam plan.
- No to realizuj go dalej. Z chęcią zobaczę jak wygląda twój plan uwodzenia. – Zachichotałam i ponownie skoncentrowałam swoje myśli na pracy domowej.
Przez dłuższą chwilę nie czułam jego skóry na mojej, więc obejrzałam się za siebie. Siedział na łóżku, ze wzrokiem wbitym w moje oczy, z kolczykiem w wardze. Ale nie była to obrączka którą zazwyczaj nosił lecz dwie, srebrne kuleczki umieszczone na łuku. Miał na sobie jedynie czarne bokserki. Jego ciało nie było już obwinięte bandażami więc w całości mogłam podziwiać jego tatuaże. Odsunęłam zeszyt i odwróciłam się na plecy, opierając się na łokciach. Tatuaże zaczynały się zaraz nad obojczykami, podążając przez ramiona do samych dłoni jednym wzorem. Te na klatce piersiowej schodziły się w jeden punkt nas pępkiem tworząc odwrócony trójkąt. Były głównie czarne. Czasami pojawiały się jakieś kolory. Te na rękach były zakłócone przez blizny, które ewidentnie pojawiały się po zrobieniu tatuaży. Położyłam się i zakryłam twarz rękoma. Czyli nie ciął się tylko po nadgarstkach. Bywały chwile kiedy ranił się po całych rękach. Ale co było przyczyną? Co się stało, że posunął się aż do tego stopnia? Muszę się dowiedzieć. Gdy odsłoniłam twarz aby zadać mu kilka pytań, on wisiał nade mną i od razu złączył nasze usta. Przeniosłam dłonie na jego policzki, a on spojrzał na mnie.
- Oj Marcel, co ja mam z tobą zrobić? – Zapytałam, a głos lekko mi się załamał.
- Kochaj się ze mną. – Wyszeptał, próbując odciągnąć moje myśli od blizn.
Musnął moje usta, nadal czekając na decyzję. Kiwnęłam głową i pogłębiłam nasz pocałunek by po chwili całkowicie się w nim zatracić.

*Następnego dnia*

W końcu zadzwonił dzwonek kończący kolejną nudną dziś lekcję. To bardzo ważne ogłoszenie trwało zaledwie 5 minut przez radiowęzeł i dotyczyło balu walentynkowego, który odbędzie się za dwa tygodnie w sobotę. Wyszliśmy z Marcelem z klasy i skierowaliśmy się do szatni po książki na kolejną lekcję. Mam nadzieję, że tym razem nikt nas nie zaczepi. Dzisiaj pierwszy raz Marcel przyszedł do szkoły tak jak miałam go do tej pory okazję oglądać tylko w domu, więc wzbudza niemałe zainteresowanie. Oczywiście cieszę się, że nikt go nie wyśmiewa, ale powoli robi się to przytłaczające. Gdy zamknęłam swoją szafkę, chłopak wziął mnie za rękę i wyszliśmy z szatni. Ale ktoś znowu nas zatrzymał.
- Marcel!
Obróciliśmy się jednocześnie i nasz wzrok skupił się na dwóch dziewczynach, ubranych w obcisłe spodnie i bluzki. Oh, tylko nie one. Lauren i Ashley czyli dwie największe szkolne gwiazdy (czytaj dziwki), które spały ze wszystkimi chłopakami, którzy chodzą do tej szkoły. Oczywiście do Nialla też próbowały się dobrać, ale na szczęście im nie wyszło. Chociaż nieuniknione, że po naszym rozstaniu ze sobą spali. Ugh. Marcel zafascynowany nowymi koleżankami podszedł do nich, dosłownie ciągnąc mnie za sobą. Zaczęli gadać, ale jakoś nie miałam ochoty słuchać, jaki tym razem kit wciskają swojemu nowemu celowi. Jedyne co udało mi się wyłapać to, że organizują w weekend imprezę i Marcel jest tam mile widziany. Oczywiście beze mnie. Powoli zaczynało się we mnie gotować. Ścisnęłam dłoń Marcela, aby zwrócić na siebie jego uwagę, ale nic to nie dało. Całkowicie pogrążony był w rozmowie z tymi dwoma zdzirami.
- Marcel, możemy iść? – Wtrąciłam w ich dialog, co Ashley chyba się nie spodobało bo zgromiła mnie wzrokiem.
- Poczekaj Lily. – Odparł Marcel i nawet na mnie nie spoglądając kontynuował rozmowę.
Aaghh! Te zdziry działają mi na nerwy. Śmiali się w niebogłosy, a ja stałam wkurwiona obok. Świetnie.
- Marcel, do cholery.
- Jezu Lily, zaraz pójdziemy. Gdzie ci się tak spieszy? – Był wkurzony. Na mnie. No ale sukces, że teraz w ogóle na mnie spojrzał.
- No właśnie Collins. Gdzie ci się tak spieszy? – Zwróciła się do mnie Lauren. Głupia tipsiara.
Mam już tego dosyć. Wyrwałam swoją dłoń z uścisku Marcela i odwróciłam się.
- Bywa upartą idiotką, co nie Marcel?
- Tak, dość często.
Oh teraz to przegiąłeś. Odwróciłam się w ponownie w ich stronę i z całej siły uderzyłam Marcela w twarz. Patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem ale po chwili w jego oczach widać było żal i smutek.
- Podaj mi choć jeden przykład, kiedy według ciebie byłam upartą idiotką. – Wrzasnęłam.
Otworzył usta ale po chwili je zamknął i zrezygnowany spuścił ręce.
- No właśnie. – Warknęłam i skierowałam się do wyjścia.
- Lily ja… - Zaczął, łapiąc mnie za rękę.
- Wiesz co, zostaw mnie i wróć sobie do rozmowy ze swoimi nowymi zdzirowatymi koleżaneczkami bo widzę, że masz mnie za upartą idiotkę i najwyraźniej już ci się znudziłam. – Strąciłam jego dłoń i wyszłam ze szkoły.
Złość nadal buzowała w mojej krwi i mieszała się ze smutkiem, wywołując łzy. Szłam przed siebie, byleby jak najdalej od tej szkoły i od niego. Nie wiem czy jest w tym też trochę mojej winy, ale nie przypominam sobie, żebym zachowywała się jak idiotka. No ale jak widać Marcel ma na ten temat inne zdanie. Nagle coś twardego i rozpędzonego uderzyło we mnie z impetem, ścinając mnie z nóg. Pisk opon, brak jakiegokolwiek czucia, spanikowany i przerażony głos Marcela. Tylko tyle zdołałam zapamiętać, bo zapadła ciemność… Zapadł spokój. 
 
 


Jest nowy rozdział! :D Jak myślicie, czy Lily wyjdzie z tego cało? Wszystko wyjaśni się w rozdziale 23, który pojawi się za 32 komentarze. ;*
 
♥ Luv ya ♥
Ola xx

poniedziałek, 9 lutego 2015

ROZDZIAŁ 21

Marcel poszedł wziąć prysznic więc miałam chwilę czasu aby przygotować coś na śniadanie. Włączyłam radio. Och, czy nie zostaniesz ze mną? W pomieszczeniu rozbrzmiał łagodny głos Sama Smitha. Uwielbiam tą piosenkę, więc w cudownej atmosferze wzięłam się do roboty. Otworzyłam lodówkę. Sałata, czerwioniutkie pomidory, ser. Wszystko czego mi potrzeba do zrobienia szybkich, ale odżywczych kanapek. Ballada łagodnie przeszła w skoczny utwór Uptown Funk Marka Ronsona i Bruno Marsa. Podgłosiłam i tanecznym krokiem wróciłam do krojenia warzyw. Otwierałam każdą szafkę po kolei do póki nie znalazłam talerzy. Wyjęłam dwa i odwróciłam się w stronę wyspy, a mój wzrok od razu skierował się na Marcela siedzącego na kuchennym stołku. Pożerał mnie wzrokiem, a ja przypomniałam sobie, że mam na sobie jedynie jego za duży T-shirt, bo bokserek za cholerę nie mogłam znaleźć.
- Nie przerywaj sobie. – Wymruczał.
Głos miał niski, a dolną wargę pocierał palcem wskazującym.
 
To pociągające.
 
Przygryzłam swoją i odstawiłam talerze, kręcąc głową i śmiejąc się pod nosem z samej siebie. Gotowe kanapki położyłam na talerzach i usiałam obok chłopaka.
- Gdzie jest twoja babcia? – Zapytałam biorąc pierwszy kęs.
- Szczerze to mi nie mówiła. Ale gdy nie ma jej przez dłuższy czas to pewnie jest na jakiejś pielgrzymce.
- To często jej tak nie ma? – Zapytałam zaskoczona.
- Raz na miesiąc. Może rzadziej. Zależy. – Uśmiechnął się. – A gdzie są twoi rodzice?
- W Londynie. Załatwiają jakieś sprawy. Mają wrócić pod koniec tygodnia.
- Często ich nie ma? – Zapytał nie kryjąc uśmiechu.
- Wyczuwam lekkie Deja vu. – Odparłam, mrużąc oczy.
- Tylko ci się tak wydaje. – Wyszeptał i puścił mi oczko.
Zachichotałam.
- To piękny dźwięk. Powinnaś śmiać się częściej. No więc?
Przez chwilę patrzyłam na niego nie wiedząc o co mu chodzi, ale po chwili przypomniałam sobie jego wcześniejsze pytanie.
- Kiedyś jeździli raz na pół roku, ale ostatnio kupili tam szpital i pobliską hurtownię leków, więc nie ma ich dość często.
- Twoi rodzice są lekarzami?
- Tylko mama. Dotychczas pracowała w tutejszym szpitalu, ale po zakupie tego w Londynie pracuje też tam. Tata dogląda hurtowni, której jest kierownikiem i która zaopatrza szpital. Z Holmes Chapel do Londynu jest prawie 300 km. Nie przeszkadzała im ta odległość gdy jeździli raz na 6 miesięcy. Ale teraz zdarza się to kila razy w miesiącu, więc trochę ich to męczy. Ostatnio poważnie rozważają kwestię przeprowadzki.
- Do Londynu? – Zapytał, krztusząc się kanapką.
- Mhm.
- Kiedy?
- Nie wiem. Ale pewnie będą chcieli jak najszybciej. – Westchnęłam.
Marcel posmutniaj i wbił wzrok w talerz.
- Nie chcę żebyś wyjeżdżała. – Spojrzał na mnie przygnębionym wzrokiem.
- Ja też nie chcę. Przywiązałam się do tego miejsca. – Uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- To dlaczego remontujecie dom?
- Rodzice chcą go sprzedać za jak najlepszą cenę. – Wyszeptałam niepewna jego reakcji.
Ten wstał bez słowa, odstawił talerz i wyszedł z kuchni. Zrobiłam to samo ze swoim i pobiegłam za nim.
- Marcel, zaczekaj. – Odparłam doganiając go na schodach. – Mi też nie jest wesoło z powodu przeprowadzki, ale nie mam na to zbyt dużego wpływu. Nie chcę się wtrącać w sprawy rodziców, bo wiem jak ważna jest dla nich kariera zawodowa. Myślę, że moje zdanie i tak nie bardzo wpłynęło by na ich decyzję, bo to ludzie którzy zrobią wszystko, żeby osiągnąć wymierzony cel.
Marcel odwrócił się w moją stronę i łapiąc mnie w talii, przerzucił sobie przez ramię. Mając twarz na wysokości jego bioder, nie bardzo wiedziałam w jakim jest humorze, co trochę mnie niepokoiło. Gdy dotarliśmy do jego pokoju, położył mnie na łóżku i zawisł nade mną. Na jego ustach malował się figlarny uśmiech. Uff. Ma dobry humor. Odetchnęłam z ulgą.
- Wiesz… Myśl, że masz na sobie jedynie to… - Przerwał pokazując na moją bluzkę. - … jest bardzo kusząca. Dlatego z powodu przeprowadzki, zamierzam się teraz tobą nacieszyć.
Zachichotałam, wczepiając palce w jego włosy.
- Na razie nigdzie się nie wybieram. – Szepnęłam i pocałowałam go. - Gdzie masz kolczyki? – Zapytałam, dopiero teraz zauważając ich brak.
- Chcesz, żebym je założył? – Zapytał.
- Tak. Proszę.
Wstał ze mnie i podszedł do biurka, na którym leżała srebrna sztanga i obrączka.
- Dlaczego je zdjąłeś? – Zapytałam siadając na łóżku.
- Podczas jedzenia trochę przeszkadzają. Poza tym są niehigieniczne podczas posiłków. Brudzą się i w ogóle. – Wzruszył ramionami. Gdy założył kolczyki, usiadł naprzeciwko mnie, a ja od razu złączyłam nasze usta w pocałunku.
- Aż tak bardzo je lubisz? – Zapytał z uśmiechem.
- Są podniecające. – Przygryzłam wargę, pocierając palcem srebrną obrączkę.
Usiadłam między jego nogami. Zabrał dłoń ze swojej twarzy i uwięził ją za moimi plecami, splatając nasze palce. Z początku muskał moje usta, ale po chwili jego język toczył przyjemną walkę z moim. Kolczyki przyprawiały mnie o dreszcze, a budujące się w podbrzuszu pożądanie coraz bardziej nabierało na sile. Puścił moją dłoń i wplótł palce w moje włosy. Gdy położyłam ręce na jego biodrach, otworzył szeroko oczy ale nie przerwał pocałunku.
- Mogę? - Zapytałam wkładając kciuki za gumkę.
Kiwnął niepewnie głową, a ja ściągnęłam jego bieliznę uwalniając gotowy członek. Gdy chciałam położyć dłonie na jego udach, cofnęłam się przypominając sobie o czymś.
- Nadal nie wiem gdzie mogę cię dotykać. – Wyszeptałam.
Przeczesał dłonią włosy, a w jego oczach wybuchła wewnętrza walka.
- Nie zamierzam robić ci krzywdy. Chcę jedynie sprawiać ci przyjemność. Tak jak ty mi. – Odparłam spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Lily, wiem. Ale ja się boję, że…
- Wiem czego się boisz Marcel. Ale jeśli nie spróbujemy, ciągle będziemy tkwić w jednym miejscu.
Westchnął i patrzył na mnie wzrokiem pełnym bólu.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale musisz się przełamać. Jeśli tego nie zrobisz…
- Odejdziesz? – Głos mu drżał, a w oczach pojawiły się łzy.
- Nie! Po prostu chodzi mi o to, że jeśli będziemy trzymać się ciągle tych samych reguł, to daleko nie zajdziemy. Sam powiedziałeś, że podoba ci się seks i patrząc na to jak się od wczoraj zachowujesz przypuszczam, że na dwóch razach się nie skończy, a we współżyciu dotyk jest jedną z najważniejszych rzeczy. – Złapałam jego podbródek i zmusiłam, żeby na mnie spojrzał. – Musisz mi zaufać.
- Ufam ci. – Wyszeptał.
- Wiem, ale spróbuj jeszcze bardziej. Nie szukaj bólu. Przestaw swój umysł na przyjemność. Musisz uwierzyć, że dotyk jest przyjemny i nie boli. – Położyłam dłoń na jego mokrym policzki, a on wtulił twarz w moją rękę.
- Widzisz? Tutaj już się przyzwyczaiłeś. – Uśmiechnęłam się. – Nie płacz już. – Odparłam wycierając łzy kciukami.
Złożyłam delikatny pocałunek na jego mokrych i słonych ustach, po czym położyłam się między jego nogami.
- Co chcesz zrobić? – Zapytał przestraszony.
- Zamierzam sprawić ci przyjemność. – Odparłam obejmując dłonią jego erekcję.
- Ale Lily…
- Nie myśl o bólu. Zrób to dla mnie, okey?
Kiwnął głową, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
- Oprzyj się na łokciach. Będzie ci wygodniej.
Tak też zrobił. Zaczęłam poruszać dłonią w górę w dół. Najpierw powoli, później coraz szybciej. Jego oddech był szybki i urywany, a co trochę słychać było ciche jęki. Gdy na czubku pojawiła się kropelka cieszy, roztarłam ją i wzięłam penisa do ust. Biodra Marcela uniosły się wyżej, wsuwając męskość głęboko aż do ściany gardła. Wysuwałam go i wsuwałam, aż zaczął drżeć i po chwili wybuch we mnie, krzycząc moje imię. Wyjęłam jego członek z ust, składając krótki pocałunek na główce i położyłam się na Marcelu, całując jego zaniedbane usta.
- Nie brzydzi cię to? – Wydyszał, dochodząc do siebie po orgazmie.
- Nic co z tobą związane mnie nie brzydzi. - Odparłam muskając jego wargi.
Ręką nakierowałam gotowego penisa na moje wejście i powoli się na niego opuściłam, odchylając głowę do tyłu. Gdy był już we mnie cały, usiadłam na nim rozkoszując się wypełnieniem.
- Chodź. – Zachęciłam go i gdy się podniósł, nasze ciała przylegały do siebie.
Poczułam jego dłonie na moich nagich pośladkach. Objęłam go nogami i oparłam ręce na jego ramionach. Zaczęłam się poruszać rytmicznie w górę i w dół. Nasze jęki wypełniały cały pokój. Czułam jak moje mięśnie zaciskają się wokół męskości, aby po chwili doznać spełnienia, spadając w ciemną otchłań ogarniającej mnie przyjemności. Chwile później doszedł również Marcel, krzycząc moje imię i sztywniejąc. Siedzieliśmy tuląc się do siebie i po chwili chłopak położył się na materacu ciągnąc za sobą moje zwiotczałe ciało.
- Marcel! Wróciłam! – Usłyszeliśmy głos babci.
Popatrzyliśmy na siebie szeroko otwartymi oczami. Marcel chciał wstać, ale przypomniał sobie, że nadal we mnie jest więc powoli się uniosłam. Kroki babci były coraz bardziej donośniejsze. Gdy Marcel chciał sięgnąć po bokserki, spadł z łóżka z wielkim hukiem, a ja przewróciłam się na brzuch, nie mogąc powtrzymać śmiechu. Po chwili położył się na mnie, a dłonie umiejscowił na pośladkach.
- Nie chcę, żeby babcia zobaczyła ten goły tyłek. – Wymruczał z nutką groźby w głosie. Chłopak zszedł ze mnie i gdy przykrywaliśmy się kołdrą, drzwi od pokoju otworzyły się.
- Tu jesteście. – Uśmiechnęła się do nas życzliwie. – Jesteście głodni?
- Nie dziękujemy, przed chwilą jedliśmy. – Odparł Marcel obejmując mnie ramieniem.
- No dobrze w takim razie. – Odwróciła się do wejścia, ale coś jej się przypomniało. – Marcel, pamiętasz panią Williams?
Chłopak kiwnął głową.
- Zaproponowała mi wyjazd do sanatorium. Dzisiaj popołudniu będzie tutaj autobus. Chciałam zapytać czy masz coś przeciwko i czy sobie poradzicie.
- Pewnie. Wiem, że zawsze chciałaś pojechać, więc nic nie stoi na przeszkodzie. – Marcel uśmiechnął się.
- Bardzo wam dziękuję. Lily zaopiekujesz się nim? Bywa problematyczny.
Marcel zgromił babcię wzrokiem, a ja zaśmiałam się.
- Dobrze, zajmę się nim.
- Dziękuję ci kochana. A teraz idę się pakować, bo na dwa tygodnie potrzeba trochę rzeczy. – Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.
Spojrzałam na Marcela. Siedział naburmuszony jak mały chłopczyk. Usiadłam na nim w rozkroku i złapałam za jego policzki.
- Oh ty mój problematyczny chłopaku. – Odparłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Musnęłam jego wargi, a kąciki jego ust zadrżały.
- Twoja babcia wie, że jesteśmy razem? – Zapytałam patrząc w łagodną zieleń jego oczu.
- Tak.
- A, że my…
- Nie mam zamiaru jej na razie o tym mówić. – Odparł wiedząc o co mi chodzi i uśmiechnął się szeroko.
Położyłam się między jego nogami opierając głowę na brzuchu, a rękę umiejscowiłam na jego biodrze.
- Nadal nie wiem gdzie mogę cię dotykać.
- Nie dasz za wygraną, prawda?
- Nie. – Rzuciłam od razu.
Westchnął i po chwili namysłu odezwał się.
- Najgorsze są miejsca gdzie mam tatuaże.
Podniosłam się z niego gwałtownie, wpadając na pewien pomysł.
- Chcę cię zobaczyć.
- Przecież tu jestem. – Bąknął, patrząc na mnie jak na idiotkę.
- Ugh, nie o to mi chodzi. Chcę zobaczyć gdzie masz tatuaże. Zdejmij bluzkę. – Na moje słowa, w jego oczach zamajaczył strach.
- Nie. – Odparł stanowczo.
- Marcel, proszę.
- Nie chcesz na to patrzeć, uwierz mi.
- Naprawdę mi to nie przeszkadza. Proszę.
- Lily…
- Jeśli chcesz poczuć się lepiej zdejmę swoją.
Jego oczy zrobiły się ogromne jak spodki. Otworzył usta aby coś powiedzieć ale po chwili je zamknął.
- Proszę. – Powtórzyłam.
- Okey. – Westchnął. – Tylko zamknij drzwi na klucz.
Wstałam uradowana i zrobiłam jak kazał. Po drodze do łóżka, założyłam bokserki i usiadłam przed nim.
- Kto pierwszy? – Zapytałam.
- Ty.
Chwyciłam brzeg bluzki i ściągnęłam ją przez głowę, siedząc przed nim tylko w bokserkach. Podążał wzrokiem od moich bioder przez brzuch, zatrzymując się ostatecznie na piersiach.
- Oczy mam wyżej. – Odezwałam się po chwili, chichocząc.
Automatycznie spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Teraz ty. – Odparłam, krzyżując ręce na piersiach.
- Ty nie masz co przede mną ukrywać. – Wymamrotał.
- Oh. Nawet mnie nie denerwuj. – Warknęłam.
Zrezygnowany z wielkim trudem zdjął T-shirt. Cały jego tors obwinięty był bandażem, a mnie aż zakuło z bólu.
- Dzisiaj rano rany na plecach znowu zaczęły krwawić. – Odparł.
- Oh Marcel. – Przytuliłam go, czując jego gorącą skórę na mojej.
Położył nieśmiało dłonie na moich nagich plecach.
- Nie wiem co ja mam robić Lily. Próbowałem już wszystkiego, ale nic nie pomaga. – Wyszeptał.
Co mogę mu powiedzieć? Nie znam się na tym. Nigdy nie ciągnęło mnie w stronę medycyny. Moja mama wiecznie powtarza, że to najlepiej płatny zawód w dzisiejszych czasach i że powinnam iść w tym kierunku, bo to wcale nie jest takie trudne jak się wydaje. Łatwo jej mówić, bo sama ma doktorat z medycyny, więc zna się prawie na wszystkim. Bezradnie oparłam głowę na ramieniu chłopaka. I wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- Ja wiem. – Odparłam zadowolona ze swojej idei.
Oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie pytająco.
- Pojedziemy do moich rodziców. Do Londynu.




Mamy rozdział 21! :D Kolejny za 32 komentarze. ;*
 
Chciałam również powiedzieć, że pojawienie się nowego rozdziału zależy w głównej mierze od was, bo to wy komentujecie posty. Dlatego jeśli chcecie przyspieszyć jego dodanie, komentujcie! ;*
 
♥ Kocham Was ♥
Ola xx